WYNIKI KONKURSU
"PRZYGODY MOOFIEGO"
I miejsce - Igor Bryniarski "Johnny i skradziony
hejnał"
nagroda: kino domowe
Wyróżnienia: nagroda - odtwarzacze MP4
- "Moofie i tajemnice skarbu zatopionego w Pełcznicy" -
autor Beata Gądek
- "Magia zamku" - autor Weronika Krzyśków
- Rymowanka "To ja Moofie" - autor Przemysław Wojda
- "Muffi w lesie" - autor Miłosz Kolczyński
Johny i skradziony hejnał
Pewnego razu przejeżdżał
przez Wałbrzych niejaki don Astuto, kompozytor wielu dzieł znanych na całym
świecie. Niestety, człowiek ten miał wielki problem: dostał zlecenie
od burmistrza pewnego miasta na skomponowanie hejnału, który wygrywany
byłby co godzinę każdego dnia na wieży ratuszowej. Jak na złość,
nic nie przychodziło mu do głowy. Zapewne stracił natchnienie. Tego oto
poranka usiadł sobie na ławeczce na rynku i zadumał się niezwykle głęboko.
Wtem z zamyślenia wyrwała go melodia dobiegająca z budynku mieszczącego
się naprzeciwko niego. Kompozytor spojrzał na zegarek. Była 12:00.
- A niech mnie! - powiedział.
- Toż to hejnał! Jaki piękny!
Wsłuchując się w zaczarowane dźwięki, zaczął knuć, jak by tu zdobyć
melodię dla siebie.
- Doktor Enfadado! - krzyknął, wstał na równe nogi i puknął się pięścią
w czoło tak mocno, że musiał z powrotem usiąść. Następnie wyjął z
kieszeni swój telefon komórkowy i wykręcił jakiś numer. Przez około
dwie minuty rozmawiał z tylko sobie znaną osobą w tylko sobie znanym
celu i języku.
***
Johny Mooflonek mieszkał w
lasach otaczających ruiny tajemniczego zamku Książ. Szczególnie
upodobał sobie dolinę rzeki Pełcznicy. Uwielbiał wspinać się po
stromych, kamienistych zboczach, których wszędzie było pod dostatkiem.
Zazwyczaj panował tu spokój. Szum rzeki łączył się z odgłosami
drzew, tworząc najpiękniejszą muzykę i wywołując poczucie bezpieczeństwa
oraz senności - uspokajał nawet najbardziej zdenerwowanych mieszkańców
owej znamienitej osady. Lecz od pewnego czasu zaczęła się w nie wplątywać
inna dziwna i niepokojąca Moofiego melodia. Owe dźwięki były czymś
podobnym do gry na trąbce, tylko brzmiały bardziej dostojnie i poważnie.
Johny zaczął odczuwać pewien dyskomfort. Chciał koniecznie poznać źródło
tego zjawiska, ale rozum podpowiadał mu: "Nie idź tam, Johny, to złe
miejsce". Przez następnych kilka dni dźwięki pojawiały się mniej
więcej o tej samej porze - gdy słońce sięgało zenitu. Wyobraźnia
zwierzaka oraz jego rozum kłóciły się ze sobą. Z jednej strony bardzo
chciał odnaleźć miejsce, z którego wydobywały się przedziwne, choć
cudowne dźwięki, z drugiej - bał się. W końcu ciekawość zwyciężyła
nad strachem. Johny, wziąwszy ze sobą tylko swoją procę i sześć średniej
wielkości kamieni, ruszył w górę rzeki. Po jakichś trzydziestu
minutach ciągłego skakania ze skały na skałę (ulubionego zajęcia
Mooflonka), stanął w miejscu, nad którym prawdopodobnie znajdowało się
źródło melodii. Mooflonowi serce zabiło mocniej, a adrenalina dodała
mu takiej siły, że już dwadzieścia sekund później stał prawie na górze.
Jedyną przeszkodą do osiągnięcia celu stanowiła ściana z
niewielkimi, podłużnymi otworami.
- Aha, jestem w zamku. Zapewne
w tym tunelu znajdę to, czego szukam! mruknął sam do siebie i po
minucie znalazł wejście do tunelu. Ów ciemny, zatęchły korytarz był
dość wąski. Zapewne dość trudno byłoby się tu minąć z kimś
innym. Po lewej stronie znajdowały się okienka wpuszczające wąskie
strugi światła, które pozwalały nie skręcić kostki na pierwszym
lepszym kamieniu. Promienie słońca, którym udało się wedrzeć przez
szpary w murze, dodawały temu miejsca magii i tajemniczości.
- A jeśli ta muzyka to jakiś
rytuał strasznych potworów?! - pomyślał nagle, zupełnie bez
zastanowienia. Zatrzymał się, lecz było już za późno, by się wycofać.
Melodię słyszał już bardzo wyraźnie. Pomyślał, że jest bardzo piękna.
Moofi zaczął się przysłuchiwać. Wtem ze strachu niemal serce mu stanęło,
a to z powodu szeptu, który usłyszał. Były to niewyraźne słowa,
przerywane cichym śmiechem, prawdopodobnie wymawiane w jakimś innym języku.
Chociaż Johny był niemal sparaliżowany lękiem, przeszedł jeszcze
kilka kroczków. W tej chwili żałował, że miał kopyta, ponieważ przy
każdym zetknięciu się z kamienistym podłożem wydawały one potęgowany
jeszcze stukot. Na szczęście najwyraźniej rozmówcy byli tak zajęci zażartą
dyskusją, że niczego nie usłyszeli. Zwierzątko było już na tyle
blisko, że rozróżniało każde wypowiedziane przez nich słowo. To był
język hiszpański. "Całe szczęście, że w zeszłym roku byłem na
obozie językowym". - pomyślał, nastawiając uszy.
- I jak, Astuto, podoba się
moja maszyna? - jeden z mężczyzn mówił cichym, basowym głosem.
- Czy się podoba? To jest fenomenalne! Enfadado, wiedziałem, że umiesz
konstruować roboty, ale maszynę do kradzieży hejnału?
Nieprawdopodobne! Będziemy bogaci! Ci wałbrzyszanie są tak zajęci własnymi
sprawami, że nawet nie zauważyli zniknięcia ich melodii! - ten drugi był
wyraźnie podniecony.
- Co za bandyci. Już ja im
dam! - i właśnie miał "poczęstować" jednego ze złodziei
kamykiem z procy, gdy do łotrów dołączył trzeci barczysty mężczyzna
w garniturze i spytał:
- Wszystko w porządku, szefie?".
Któryś z nich, prawdopodobnie Astuto, powiedział:
- Tak, możecie zrobić sobie przerwę.
- Jest ich więcej. Nie poradzę
sobie sam. Muszę powiedzieć reszcie przyjaciół! - wyszeptał sam do
siebie i czym prędzej pobiegł w stronę wyjścia. Dziesięć minut później
stał już w grupie muflonów i opowiadał im o tym, co słyszał i widział.
Wszyscy zgodnie stwierdzili, że trzeba jak najszybciej udać się do ruin
zamku i odzyskać melodię. Każdy wziął swoją procę, kilka kamieni i
wszyscy ruszyli za Johnym. Chwilę później grupa siedmiu muflonów stała
na dziedzińcu.
- No dobra, chłopaki, proce w dłonie i ruszamy za ... za ... za hejnał!
- krzyknął Mooflonek.
Wtedy zauważył ich jeden z ochroniarzy kręcących się po placu.
- Ej, wy, tu nie ma AU! -
ochroniarz nie zdążył dokończyć. Celnie dostał w nogę dość sporym
kamieniem.
Następnie posypał się na niego grad skalnych kul. Mężczyzna uciekł w
popłochu. Innych spotkał ten sam los. Tylko dwóch złodziei broniło się
dzielnie, ale już po chwili, wraz z pudłem z hejnałem, byli prowadzeni
przez zwycięską grupę muflonów ...
***
Na rynku w śródmieściu
Johny Mooflonek, który stał na czele swoich towarzyszy, otworzył pudełko.
Ze środka wypłynął mały, niebieski obłoczek. Chwilę stał w
miejscu, a potem ze świstem poszybował w stronę wieży ratuszowej. Już
chwilę później nasz Moofi został ogłoszony przez mieszkańców i
samego prezydenta bohaterem roku, a jego wizerunek wybrano na maskotkę Wałbrzycha.
A co się stało z przestępcami?
Kompozytor Carlos Astuto przez
kolejne sześć miesięcy sprzątał chodnik przed ratuszem. Musiał
zbierać papierki po - co mniej wychowanych obywatelach miasta oraz
pozbywać się prezentów, jakie zostawiały po sobie wielce uczynne gołębie.
Codziennie o godzinie 12: 00 przystawał pod wieżą i wsłuchiwał się w
nieszczęsną melodię. Natomiast doktor Enfadado znalazł się w gorszej
sytuacji. Został wydalony z Hiszpańskiego Klubu Myślicieli i Wynalazców.
Na szczęście znalazł pracę nie gdzie indziej, jak w Polsce. Został woźnym
w jednej z dolnośląskich szkół. Podobno pracuje tam do dziś. Ciekawe,
gdzie jest ta szkoła?
Igor
Bryniarski
"Moofie i tajemnica
skarbu zatopionego
w Pełcznicy"
Był piękny, zimowy wieczór.
Na niebie pojawiły się już pierwsze gwiazdy, rozświetlające całą
okolicę aż po horyzont. Zza atramentowych chmur wyłaniał się blady
księżyc, nieśmiało zaglądający do domostw mieszkańców Wałbrzycha.
Późną nocą, kiedy ostatnia lampa traciła swój blask, mieszczanie
przykładali głowy do poduszek i powoli przenosili się w świat
najbardziej skrytych marzeń sennych. Ktoś jednak wcale nie kładł się
w swoim ciepłym łóżeczku, wręcz odwrotnie- ubierał ciepłe odzienie,
wkładał do skórzanego worka młot, łopatę, linę oraz mapę. Ten ktoś
to mały Moofie, który zapragnął odnaleźć legendarny skarb zrabowany
prosto z Zamku Książ. Podanie głosiło, iż wiele wieków temu, podczas
ciemnej burzliwej nocy, do skarbca zamkowego zakradli się rabusie.
Wielkie wory wypełnili złotymi monetami oraz niezliczoną ilością
przepięknych kamieni. Już cieszyli się z udanego napadu, kiedy straż
królewska wkroczyła do komnaty. Bandyci w wielkim popłochu uciekli z
zamku. Jedyną drogą uniknięcia kary była przeprawa mostem biegnącym
tuż nad Pełcznicą - rzeką otaczającą mury Zamku Książ. Los i tym
razem nie sprzyjał zbójnikom. Pod ciężarem skradzionych skarbów most
runą wprost do czeluści wodnej. Złoczyńcy zbiegli, ale rozsypane
klejnoty zostały raz na zawsze zatopione w nurcie bystrej rzeki, tak głęboko,
iż żaden z poszukiwaczy do tej pory znaleźć ich nie może. Ukazują się
podobno w noc świętojańską wraz z zapadnięciem zmroku, jednak do dziś
nie ma śmiałka, któremu udałoby się je zdobyć. Próbowało wielu,
lecz bezskutecznie. Skarbów strzegą koszmarne zjawy przybierające różne
postaci. Raz ukazują się unoszące białe topielice, innym razem psy, które
przybyły prosto z naszych koszmarów.
Mały Moofie wiedział o
zatopionym skarbie, ponieważ kilka lat temu dziadek opowiedział mu ją
do snu. Od tamtej pory jedynym jego marzeniem była wielka przygoda oraz
uwieńczona sukcesem podróż. Teraz, kiedy śmiałek dorósł postanowił
ziścić swoje marzenia i wyruszyć nocą nad Pełcznicę. Po starannym
przygotowaniu i zabraniu niezbędnych rzeczy rozpoczął najdziwniejszą i
zarazem najpiękniejszą noc w swoim życiu. Najciszej jak potrafił
wyszedł przez okno i przeskoczył na niedaleko rosnące drzewo. Ostrożnie
zszedł i pomaszerował w kierunku zamku. Przedzierał się przez krzaki,
których cienie tworzyły przerażające postaci. Mówił sobie:
"Jestem odważny, nikt i nic mnie nie przestraszy". Dzielnie
kroczył po mokrej ściółce, słysząc echo swoich kroków odbijające
się od okolicznych skał. Wiał coraz mocniejszy wiatr, zwierzęta
mieszkające w lesie ryczały a Moofie coraz odważniej szedł do przodu.
Nikt nie jest w stanie zatrzymać go na drodze do skarbu. Po godzinie wędrówki,
kiedy zegar oznajmił północ, bohater dotarł do zamku. Zamierzał obejść
go i ruszyć wprost nad rzekę. Szedł skupiony po parkowej ścieżce,
kiedy usłyszał niewyraźny jęk, nabierający z każdą chwilą przeraźliwej
mocy. Rozejrzał się dookoła, ale nic nie spostrzegł. Podniósł głowę
i na tarasie ujrzał białą zjawę. Zamarł. Patrzył oniemiały. Kobieta
zawołała go. Zawahał się, lecz już po chwili wchodził krętymi
schodami na górę. Nie wierzył w to, co widzi. Czuł jednak, że musi z
nią porozmawiać. Po dotarciu na miejsce podszedł do kobiety o pięknych
długich włosach, ze śmiejącymi się, ogromnymi oczami. Biła od niej
łuna światła, która sprawiła, że Moofie zupełnie przestał się bać.
Po chwili usłyszał piękny, melodyjny głos, którego brzmienie zapamięta
do końca życia.
- Nie boisz się mnie? -zapytała
Biała Dama.
Moofie trzęsąc się z przerażenia powiedział, że nie, a sam usilnie
próbował w to uwierzyć.
- Jesteś jedynym śmiałkiem, który dotarł tutaj, aż na sam szczyt.
Nie wiem, czy gna cię tutaj ciekawość, czy przerażenie. Nagrodą są
te oto okulary. Załóż je w momencie największego zagrożenia, strachu.
Pomogą Ci go przezwyciężyć i zdobyć to, czego tak bardzo pragniesz.
Moofie dostał czarne okulary
w dużych oprawkach. Popatrzył na nie, ale nie dostrzegł nic, co mogłoby
wskazywać na ich niezwykłe właściwości. Grzecznie, z niesamowitym błyskiem
w oku podziękował i pomaszerował dalej. Chmury z coraz większą szybkością
wędrowały po niebie, przeobrażając się w najróżniejsze ksztahy.
Zupełną ciemność raz po raz przeszywał ostry blask księżyca. Nagle
do uszu Moofiego dotarły przeraźliwe zgrzyty, krzyki, jęki. "Jesteśmy
na miejscu" -pomyślał. Nagle przed jego oczami wyrósł obraz walki
pomiędzy najróżniejszymi, unoszącymi się nad taflą wody, stworami.
Znieruchomiał. Serce zaczęło mu bić mocniej. Nagle wszystkie zjawy zwróciły
się w jego stronę iz impetem ruszyły na niego. Chłopiec przerażony
biegł przed siebie, jak w amoku, nie patrząc na nic wokół. Ciągle słyszał
przeraźliwe głosy, jakby stwory były tuż za nim. Przypomniał sobie
jednak o okularach. Założył je i w jednej chwili wrzaski ucichły. Nie
ukrywając swojego zdziwienia i radości Moofie postanowił nie dawać za
wygraną. Odważnym, mężnym krokiem wrócił nad rzekę. Po zjawach nie
było śladu. Zdjąwszy buty, wszedł ostrożnie do wody i zaczął szukać
mieniących się monet. Przez długi czas nie mógł nic dostrzec.
Wreszcie poczuł miły, delikatny materiał, który wyciągnął. Była to
malutka saszetka. Otworzył ją i znalazł jeden, mieniący się różnorakimi
kolorami kamień. Zauważył również karteczkę, gdzie napisano: "
Jeżeli teraz znajdziesz wszystko, to co będziesz robił w swojej dalszej
życiowej wędrówce?"
Po powrocie Moofiego do domu
okazało się, iż jeden, niby zwyczajny klejnot, przyczynił się do
powstania pierwszej wałbrzyskiej biblioteki, gdzie spisywane były
wszystkie legendy Wałbrzycha. Sam Moofie stał się uosobieniem
bohaterstwa i odwagi, a jego przygody zna do dzisiaj każdy mieszkaniec małego
miasteczka położonego tuż obok Zamku Książ i rzeki Pełcznicy.
Beata Gądek
Magia zamku
Wałbrzych od zawsze miał
wielu wyjątkowych, niesamowitych mieszkańców. Niedawno dołączył do
nich także szalony Moofie - Johny Mootlon. Jest on bardzo sympatycznym
osobnikiem, często się śmieje i wszystkim pomaga. Dziś chciałbym
opowiedzieć wam o jego wspaniałej i zapierającej dech w piersiach
przygodzie.
Działo się to kilka tygodni
temu, gdy Moofi postanowił zwiedzić przepiękny zamek Książ.
Znudził mu się ciągłe spacerowanie po parku krajobrazowym - bądź co
bądź - wspaniałym, nużyły go wciąż tak samo pachnące rośliny w
Palmiarni, nawet wyprawa na Chełmiec nie zaspokoiła jego odkrywczej
pasji. A zamek? Johny'ego fascynowała jego historia, zawiłe losy Bolka I
(innych Bolków również, Moofi zawsze był ciekawy świata) i legenda o
tajemniczej księżniczce Daisy. Postanowił w starych murach odnaleźć
tchnienie dawnych czasów.
Johny wybrał poniedziałek, ponieważ poniedziałki to były te dni, które
mooflonki lubią najbardziej. Są wtedy wypoczęte po niedzielach pełnych
beztroskich harców w lasach. Ale niedziele to temat na zupełnie inną
opowieść.
Od samego rana padał rzęsisty
deszcz, ale Moofi nic sobie z tego nie robił. Pełen zapału otrzepał swój
zielony kubrak z niewidzialnych pyłków i, popychając ciężkie drzwi,
wkroczył do innego świata.
Kurz uśpiony w ciężkich zasłonach
i starych meblach budził się z każdym krokiem Johny'ego. Coś kazało
zachować mu ciszę - może postaci aniołów na suficie, a może tylko
karcący wzrok przewodnika, który właśnie opowiadał jakąś fascynującą
historię o księżniczce Daisy, której duch miał podobno objawiać się
co pewien czas szczęśliwcom. Moofy był już jednak dużym mooflonkiem -
nie wierzył w takie bajki.
Johny starał się nie mrugać
powiekami, gdy przewodnik wprowadził małą grupkę turystów do Sali
Maksymilianą. Bogactwo ozdób nieco go przytłoczyło, ale był nimi
oczarowany.
-Jak tu pięknie! - Moofy czasami mówił zbyt głośno; zwłaszcza, gdy
chodziło o wyrażanie zachwytu.
-Panie Mootlon, prosimy ciszej. Obudzi pan duchy mieszkające w
podziemiach - przewodnik mówił nieco monotonnie, akcentował niewyraźnie
mechanicznie wyrzucane z siebie słowa. Wydawał się być znudzony ciągłym
upominaniem nadpobudliwych turystów; Johny zdawał się tego nie
dostrzegać.
-Czy on tu sypiał?
Maksymilian znaczy się?- Moofi był bardzo podekscytowany i zupełnie nie
myślał o zachowaniu spokoju.
-Panie Moof1on! - zduszony szept wyrwał się z krtani przewodnika. Nasz
bohater jednak już go nie słuchał - pobiegł po schodach w dół, sam
nie wiedząc gdzie.
Korytarze w niższych
kondygnacjach były dużo węższe i ciemniejsze. Jedyne źródło światła
stanowiły pokryte dziwnym nalotem żarówki, które wydawały się
wyrastać wprost ze ścian. Johny nagle stracił ochotę do wydawania
radosnych okrzyków i mimowolnie poczuł zimny dreszcz na grzbiecie.
"W co ja się wpakowałem?" - myślał, niespokojnie nasłuchując
odgłosów przemykających po kątach myszy. Zaniedbane ściany pokryte
gdzieniegdzie pięknymi arrasami szybko zamieniły się w ciosane w
kamieniu niewielkie przejścia. Moofi starał się nie hałasować - w
takiej scenerii wszystkie historie o istotach z zaświatów wydawały się
bardzo prawdopodobne.
Nagle w przeciwległym końcu
klaustrofobicznego korytarzyka Johny zobaczył białawą poświatę·
-Co ... ? - mruknął przestraszony sam do siebie. - Och, głupi mooflonku,
na pewno CI Się przywidziało - przekonywał sam siebie, nie bardzo w to
wierząc. Budząca się w nim ciekawość nie pozwoliła mu się jednak
zatrzymać, może tylko nieco częściej obracał się za siebie.
Wkrótce Moofi poczuł narastające zmęczenie - od kamiennych ścian bił
chłód, pachniało świeżą ziemią, a żarówek było coraz mniej.
Nagle, zupełnie niespodziewanie, korytarzyk zamykał się sporą górką
dużych głazów. Nieco rozczarowany Johny zaczął się nerwowo rozglądać.
Od niechcenia przejechał kopytem po skalnej półce i ni stąd ni zowąd
odkrył dziwne zagłębienie. Przejechał ponownie - tym razem drugim
kopy~em - i wyczuł osobliwą, małą dźwigienkę. Niepewny swych zamiarów
spróbował ją pociągnąć. Ku jego zaskoczeniu, ustąpiła
bezproblemowo. Moofi spojrzał w górę, skąd dochodził dziwny,
metaliczny dźwięk. Na chwilę zapomniał o strachu, który ustąpił
nieograniczonej ciekawości. Niespodziewanie głazy blokujące przejście
przesunęły się, a oczom Johny'ego ukazały się bogactwa, o jakich
nigdy nawet nie śnił.
Nasz mooflonek nie wiedział,
gdzie najpierw skierować wzrok. O kamienne ściany oparte były
monumentalne obrazy, a na środku niewielkiej salki stały staroświeckie
meble przykryte grubą kołdrą kurzu. W kącie odkrył ogromną skrzynię
okutą żelaznymi ozdobami. Moofi odgarnął lepką siatkę pajęczyn i
przeszedł dalej. Elegancie suknie pokrywały większą część ułożonych
na sobie pak z ozdobnymi kaflami.
-Do stu krasnali ... - Johny
nie był w stanie ułożyć sensownego zdania.
Nie mógł oderwać się od zabytkowego kompletu szachów i błyszczących
w półmroku klejnotów kilku naszyjników. Nagle coś poruszyło się
niespokojnie. Moofi krzyknął krótko, gdy z drugiego końca sali podążył
ku niemu ... duch pięknej kobiety.
- Witaj, Johny Mooflon. Po co tu przybywasz i zakłócasz mój spokój? -
dama była opanowana i dystyngowana.
-Ja ... kim jesteś? I skąd
znasz moje imię?
- To niegrzeczne z twojej strony, że nie odpowiedziałeś, ale ja to
zrobię. Jestem panią tego zamku i
okolicznych terenu. Może ktoś ci coś o mnie wspominał, księżniczka
Maria Teresa Oliwia Hochberg
von Pless . A pan, panie Mootlon, trudno pana nie znać, tyle się o panu
słyszy ...
-Och, naprawdę? Znaczy ... Jesteś księżniczką Daisy? Czy mogę coś
dla ciebie zrobić?
-Nazywają mnie tutaj Daisy, rzeczywiście. Panie Mootlon, proszę zostawić
mnie i te skarby.
-Ale dlaczego? - Moofi był bardzo zawiedziony. Przecież tu było tak pięknie,
wszyscy powinni to
zobaczyć!
-Panie ... Johny, to właśnie
magia tego zamku. A teraz idź. Gdy wyjdziesz z podziemi, zapomnisz o mnie
i o tych skarbach.
-Ale ...
-Idź, Mofii.
Mootlonek spuścił zrezygnowany łebek, ale posłusznie wyszedł z groty.
Kamienne wrota zasunęły się z głuchym łoskotem, a nasz bohater udał
się do wyjścia, rozmyślając nad słowami księżniczki Daisy.
- To magia tego zamku - powtarzał cicho, starając się niczego nie
zapomnieć.
Weronika Krzyśków
To ja Moofie



Przemysław
Wojda
|